wtorek, 13 marca 2012

Pozorna oszczędność

Ze względu na sytuację z pracą postanowiłam wdrożyć program oszczędnościowy. Benzyna drożeje, więc stwierdziłam, że może lepiej w niektórych sytuacjach przesiąść się na komunikację miejską. Myli się ten, kto sądzi, że to jest ta tańsza opcja.

Przekalkulowałam cenę kilometra moim cudownym wehikułem i porównałam z cenami biletów. O zgrozo! Nie sądziłam, że tyle kosztują! Okazało się, że na fitness niedaleko domu to jednak taniej i wygodniej samochodem. O zakupach w supermarkecie za miedzą to już nie wspomnę. Opcja dłuższa, czyli wyprawa do centrum, teoretycznie powinna się opłacać. Zważywszy ilość linii autobusowych u mnie pod domem, preferuję dojazd do najbliższego ‘centrum przesiadkowego’, bo ile wydostać się stąd jest jeszcze całkiem nieźle, to wrócić wieczorem już nie tak prosto. Autobusy co 20 minut, a bilet czasowy (bo taniej) nie sprzyjają temu. Różnica w kosztach versus komfort i czas… Hmmm… Trudny wybór. Przy obecnej pogodzie biorę opcję numer dwa.
Dodam, że moje podróże przypadają na tzw. godziny poza szczytowe, czyli bez korków i ścisku w autobusach. Bo wtedy to już na pewno wybieram opcję numer dwa.
A władze miasta z uporem maniaka wmawiają nam, że transport publiczny to tańsza i wygodniejsza alternatywa. Może po drugiej stronie miasta, bo nie u mnie :-(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz