poniedziałek, 12 marca 2012

Biurokracja górą


Od jakiegoś czasu ‘siedzę w domu’. Pod tym stwierdzeniem kryje się fakt, że po prostu nie chodzę do pracy (bo ktoś uznał, że jestem w niej zbędna, ale to już oddzielna historia).

A więc, nie chodzę do pracy i czasem zdarza się, że jestem w ciągu dnia w domu, w związku z czym zdarza się, że zadzwoni listonosz. Żeby list polecony dostarczyć oczywiście:-)

I tak dostałam dziś informację z urzędu miasta o kwocie podatku od gruntu i od nieruchomości. Jak co roku o tej porze. Na szczęście ‘siedzę w domu’, więc odebrałam list z rąk listonosza. W przeciwnym wypadku musiałabym się udać na pocztę. A tam… Dantejskie sceny! Jak co roku o tej porze. Wyobraźcie sobie, że praktycznie każdy mieszkaniec w okolicy dostał list polecony za tzw. potwierdzeniem odbioru. Bo urząd miasta wysyła je do wszystkich na raz. Jakby nie można było podzielić na części. A tymczasem biedny listonosz dźwiga po kilkaset listów dziennie. Ok. 10% lokatorów zastaje w domu. Reszta kopert wraca na pocztę. I tak przez najbliższy miesiąc nie da się tam nawet szpilki wcisnąć, bo wszyscy zawiadomieni tłoczą się w kolejce do okienka. Jak ktoś nie ma szczęścia w pierwszym rzucie, to dostanie awizo powtórne. Jak komuś dalej szczęścia brak, to list wróci do nadawcy. Jak co roku o tej porze.

I tak się zastanawiam, czy ktoś, kto robi taką wysyłkę, czasem sam się zastanawia, czy za rok nie zrobić tego inaczej (czyt. sprawniej). Jak wiadomo nadzieja umiera ostatnia, więc kolejna szansa w 2013 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz