Poszłam wczoraj do kina. Nie jestem wytrawnym kinomanem i
nie wiem, czy George Clooney zasłużył na Oskara czy też nie. Sam film może też
nie powala na kolana, ale Oskar za scenariusz jest. To co najbardziej zwróciło
moją uwagę to Hawaje pokazane na ekranie.
Rozczaruje się ten, kto spodziewa się
widoków prosto z turystycznych folderów. Wiecznie pochmurne, czasami deszczowe,
z chwilowymi przebłyskami słońca. Zamiast bajecznych hoteli z turkusowymi
basenami widzimy dużą metropolię ze szklanymi wieżowcami. Zabieg zapewne
celowy, bo świetnie podkreślił nastrój filmu, który do radosnych nie należy. Ale
jest jedno ujęcie pokazujące kawałek dziewiczej ziemi. Aż trudno uwierzyć, że
na zawłaszczonych przez turystów Hawajach można jeszcze znaleźć takie miejsce. Zielona
dolina otoczona wzniesieniami nad niewielką zatoką. Fale rozbijają się na
złocistej plaży. Żadnych oznak cywilizacji w zasięgu wzroku. Wyobraźnia
podpowiada, że pomiędzy drzewami na pewno znajduje się mały domek wakacyjny,
gdzie od razu chętnie bym się zaszyła.
I właśnie tam ma powstać wielki kompleks hotelowo – handlowo
– rozrywkowy :-(
Ile jeszcze takich miejsc nam pozostało?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz