wtorek, 28 lutego 2012

Czeska kinematografia nadal na topie ;-)

Jak wiadomo nie od dziś, im głębiej w las tym więcej drzew. U mnie jeszcze trochę i będzie drewniany płot :-(

Nie wiedzieć jakim cudem dotarłyśmy z K. do poziomu C nauki pewnego języka obcego. Dla niezorientowanych, to według nowej, europejskiej nomenklatury poziom zaawansowany. Już w poprzednim semestrze był problem z zebraniem grupy, ale jakoś się udało – może dlatego, że to ‘tylko’ B.2.3 było. Na poziomie C są 3 semestry. Szczęśliwie okazało się, że nie trzeba ich zaliczać po kolei i takim oto sposobem ominęłyśmy jeden i trafiłyśmy do grupy C.1.2. I nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać.

Pierwsze zajęcia odpuściłyśmy, bo to zawsze to samo, a poza tym 14 lutego miałyśmy ciekawsze zajęcia. Na drugich zaczęły się schody. Jakoś tak nam się wydało, że mocno zawyżamy średnią wieku. W końcu nauka języków obcych innych niż angielski to domena studentów. Ale po chwili dołączyło kilka innych osób i odetchnęłyśmy z ulgą. Zdecydowanie przedwcześnie. To, że się nie rozumie nauczyciela (bo ma jakiś nowy akcent, do którego nie jesteśmy przyzwyczajone) to generalnie norma. Ale tego, że nie zrozumiemy współkursantów, to się zdecydowanie nie spodziewałyśmy. Trzecie zajęcia przyniosły lekkie pocieszenie, bo okazało się, że wspomnianego współkursanta nie tylko my nie rozumiemy. Ale jak to zazwyczaj bywa w przyrodzie, wszechświat dąży do równowagi. Dziś pojawiły się dwie nowe koleżanki. Prosto z kraju, którego język od wielu semestrów zgłębiamy. Nie wiem, czy zdążyły rozpakować walizki;-)
 
I tak oto mamy radosną mieszaninę różnych akcentów, gdzie normalnie wstyd usta otworzyć, jak się słyszy płynne wypowiedzi innych (nie mylić z rozumieniem). A to wszystko przy akompaniamencie ujmująco gapowatego lektora, który sam chyba nie do końca wie, co ma z nami zrobić.

Normalnie czeski film. I żeby to o naukę czeskiego chodziło :-(

poniedziałek, 27 lutego 2012

Hawaje jakich nie znamy


Poszłam wczoraj do kina. Nie jestem wytrawnym kinomanem i nie wiem, czy George Clooney zasłużył na Oskara czy też nie. Sam film może też nie powala na kolana, ale Oskar za scenariusz jest. To co najbardziej zwróciło moją uwagę to Hawaje pokazane na ekranie.
Rozczaruje się ten, kto spodziewa się widoków prosto z turystycznych folderów. Wiecznie pochmurne, czasami deszczowe, z chwilowymi przebłyskami słońca. Zamiast bajecznych hoteli z turkusowymi basenami widzimy dużą metropolię ze szklanymi wieżowcami. Zabieg zapewne celowy, bo świetnie podkreślił nastrój filmu, który do radosnych nie należy. Ale jest jedno ujęcie pokazujące kawałek dziewiczej ziemi. Aż trudno uwierzyć, że na zawłaszczonych przez turystów Hawajach można jeszcze znaleźć takie miejsce. Zielona dolina otoczona wzniesieniami nad niewielką zatoką. Fale rozbijają się na złocistej plaży. Żadnych oznak cywilizacji w zasięgu wzroku. Wyobraźnia podpowiada, że pomiędzy drzewami na pewno znajduje się mały domek wakacyjny, gdzie od razu chętnie bym się zaszyła.
I właśnie tam ma powstać wielki kompleks hotelowo – handlowo – rozrywkowy :-( Ile jeszcze takich miejsc nam pozostało?

czwartek, 23 lutego 2012

Dysleksja jest dobra na wszystko

Za moich czasów szkolnych, co zresztą nie było aż tak dawno, pojawiła się moda na mało znaną wtedy ‘chorobę’ - dysleksję. Trzeba się było dobrze nakombinować, żeby dostać zaświadczenie stwierdzające powyższą ułomność. A korzyści były nie małe. Przede wszystkim nie brano pod uwagę błędów na egzaminach z języka polskiego, a wtedy 3 byki ortograficzne skreślały egzamin wstępny do szkoły średniej, a także maturę. Wówczas jeszcze mało kto wiedział, że dysleksja ze znajomości ortografii nie zwalnia, bo są to raczej pewnego rodzaju trudności w czytaniu. Z pomocą przyszła dysortografia. Pojawiła się również dysgrafia, a nawet dyskalkulia – z tego ucieszyliby się moi uczniowie, którzy dysleksją tłumaczyli niemożność dodania -3 do 5. Z biegiem lat przypadłości okazały się tak powszechne w narodzie, że czasem można by się zastanawiać, czy to jeszcze odchylenie, czy już może norma.
Podobno uświadomienie sobie problemu to już połowa sukcesu. Znając przyczynę można zlikwidować skutek. Wydawać by się mogło, że znajomość języka ojczystego powinna być wizytówką każdego człowieka, no może przynajmniej takiego, który chce uchodzić za mądrego, inteligentnego i wykształconego. A tu niespodzianka! Okazuje się, że nieznajomość pewnych podstaw języka polskiego, jak np. przez jakie ‘u’ się pisze ‘jaskółka’, które to słowo jakby nie było jest wyjątkiem i żadne ‘dys’ z tej wiedzy nie zwalnia, w wieku lat prawie czterdziestu można zwalić na zaświadczenie z podstawówki. Na szczęście brak powodzenia w jednej dziedzinie, nie przekreśla szans na bycie wybitnym w innej. I tak bohater jaskółkowych lotów usiłował przekonać mnie, że znajomość chemii jest w życiu bardziej pożyteczna, z czym w sumie trudno byłoby się nie zgodzić, gdyby nie uściślenie tego, co autor miał na myśli. Otóż zapamiętanie układu okresowego pierwiastków pozwoli na natychmiastową neutralizację kwasu, którym potencjalnie możemy się zalać.
Mnie najczęściej krew zalewa, jak słyszę coś takiego i znajomość chemii tu nie pomoże. Zastanawiam się, jaki lekarz może wydać zaświadczenie o DYSfunkcji mózgu?

wtorek, 21 lutego 2012

Nadchodzi wiosna


Idzie coraz lepiej. Opanowałam projektowanie tej stonki, więc podmieniłam sobie zdjęcie na zimową aurę. W końcu teoretycznie nadal mamy zimę. Chociaż według pogodynki z TVNu tylko do piątku. Zapowiadają 10 stopni, więc prawie jak wiosna. Ale jak to podkreślano
w pewnej reklamie: PRAWIE robi wielką różnicę.
Czas na przebiśniegi
Pamiętam taki styczeń kilka lat temu, kiedy to natura zwariowała i nagle zamiast siarczystych mrozów mieliśmy 15 stopni na plusie. Na pewnym wykładzie, co ciekawe - z meteorologii i klimatologii, doktor O. żartował: piękną mamy wiosnę tej zimy:-) Bo faktycznie było pięknie. Nawet drzewa zaczęły puszczać pierwsze pąki. Niestety, potem marnie skończyły, bo jednak zima przyszła. Ale te parę ciepłych i słonecznych dni okazały się wystarczająco wyjątkowe, żeby o nich pamiętać do dziś.
Kalendarzowa wiosna równo za miesiąc, ale pierwszy jej zwiastun już dziś :-) Dla tych co nie uważali na biologii

niedziela, 19 lutego 2012

O czym pisać…?


Generalnie chodzi o pewien eksperyment, ale skoro mam pisać to może lepiej z sensem niż bez. Opcji jest kilka.
Mogłabym potraktować to jako staromodny pamiętnik w nowoczesnym wydaniu. W końcu w dzisiejszym świecie bazgranie w zeszycie w kratkę to już zdecydowanie przeżytek. Jeśli dodać modę na dzielenie się swoim życiem w sieci to wydawać się to może strzałem w dziesiątkę. Tylko dlaczego mam zamęczać potencjalnych, niczego nie świadomych, niewinnych czytelników dramatycznymi szczegółami swojej codziennej egzystencji. Żebym chociaż jeszcze była kontrowersyjną gwiazdą szołbiznesu, o której związkach, ciążach i wpadkach rozpisują się gazety pewnego pokroju. A tu nic. Proza zwykłego życia.
Mogłabym skierować się w nurt licznych forów internetowych i korzystając z anonimowości wylewać swoje żale. W końcu obsmarować osoby publiczne nie ujawniając swojego nazwiska to teraz takie powszechne. Chociaż w tej dziedzinie są lepsi ode mnie. Może lepiej skupić się na czymś bardziej przyziemnym: koledzy z pracy i przełożeni? Kilka niewybrednych komentarzy i epitetów i satysfakcja gwarantowana.
Mogłabym w końcu napisać coś tak po prostu i postarać się, żeby to było interesujące. Skoro mam zamiar zmusić rodzinę i znajomych do czytania tego grafomaństwa.
Ciężki wybór…

czwartek, 16 lutego 2012

3,2,1... testing

I tak po wielu, wielu, WIELU próbach trafienia w niepowtarzalny adres URL udało mi się utworzyć pierwszego w życiu bloga. O czym tu pisać? Pojęcia bladego nie mam, ale może coś wymyślę.
A swoją drogą ciekawe ile osób tak zaczyna...?