środa, 24 października 2012

Do trzech razy sztuka, czyli kolejne podejście 'pod' wzgórze Montjuic



Spróbuję jeszcze raz, gdyż właśnie ponownie zagłębiłam się w losy bohaterów Carlos’a Ruiz Zafón i akcja przeniosła się do El Castillo. Przy okazji, jeśli ktoś pamięta szczegóły Gry anioła, to proszę o kontakt, gdyż czytając Więźnia niebios, nieustannie mam wrażenie, że coś mi umyka :-(


Tak jak już wcześniej wspomniałam, wzgórze to pokryte było łąkami, pastwiskami i lasami aż do momentu, kiedy zapadła decyzja o umiejscowieniu w tej części Barcelony kolejnej wystawy światowej. Władze lokalne pamiętały jak im się świetnie udało z Parc de la  Ciutadela w 1889 r., więc niesieni euforią tamtego sukcesu, postanowili go powtórzyć w 1929 r. I faktycznie krajobraz Montjuic, jak i otoczenia Plaza de España zmienił się gruntownie. Powstały liczne obiekty, które na zawsze wpisały się w panoramę Barcelony.

Najokazalszy z nich - Palacio Nacional - to wzniesiony na zboczu budynek w stylu klasycystycznym z elementami renesansu hiszpańskiego, zwieńczony kopułą. Prowadzi do niego układ schodów i tarasów, z których roztacza się widok na miasto, ale przede wszystkim na Fontanna Magica (o której już było tu >>> Wieczorne życie fontann). Dziś w gmachu pałacu mieści się Muzeum Narodowe Sztuki Katalońskiej, do którego zwiedzenia namawiają przewodniki, ale nasza wycieczka postanowiła ten punkt odpuścić na rzecz innej atrakcji w okolicy.
Palacio Nacional w perspektywie alei królowej Marii Cristiny

Na schodach przed wejściem spotkałyśmy też grupę polskich turystów pod wodzą przewodnika i zaciekawieniem przysłuchiwałyśmy się rozmowie. I wcale nie o wiedzę historyczną nam chodziło :-) Otóż wycieczka właśnie zakończyła tę część programu i nastąpił tzw. czas wolny. 
Pan przewodnik zwraca się do grupy wskazując ręką miejsce widoczne z tarasu:
- To spotykamy się za godzinę, czyli o 13stej po lewej stronie fontanny!!!
Pytania z grupy:
- Za ile?
- Gdzie?
- O której?
Przewodnik bez śladu zniecierpliwienia:
-Proszę państwa, tutaj poniżej tarasu, po lewej stronie fontanny, o 13stej będę czekał na państwa!!!
Część grupy się rozeszła, ale najbardziej rządni wiedzy zostali. Jeden pan pochodzi i pyta:
- To gdzie mamy tą zbiórkę?
Drugi uszczegóławia:
- Po której stronie?
Kolejny się upewnia:
- To o której? O 13stej?
I jeszcze mistrz posługiwania się zegarkiem:
- To jak o 13stej to za godzinę?
Przyznam, że Vicky i Cristina, po odpowiednim spacyfikowaniu i wprowadzeniu delikatnego terroru, okazały się mniej uciążliwymi turystkami :-)

Nas zbiórka koło fontanny nie dotyczyła i udałyśmy się w stronę stadionu olimpijskiego.
Stadion olimpijski
Stadion oczywiście olimpijskim został dopiero w 1992 r., kiedy to Barcelona była gospodarzem igrzysk. Chociaż niewiele brakowało, a miano to dostałby już w 1936 r. Wtedy to planowano rozegrać w Barcelonie równolegle do Berlina, antyfaszystowską tzw. Olimpiadę ludową, ale wybuch wojny domowej pokrzyżował te plany. W momencie powstania stadion ten był drugim co do wielkości w Europie (po Wembley). Przez lata służył lokalnym drużynom sportowym oraz jako arena wielu wydarzeń. Przy okazji olimpiady 1992 przeszedł gruntowny remont i w zasadzie ze starego budynku została tylko fasada. Pogłębiono też nieckę stadionu, uzyskując w ten sposób dodatkowe miejsca na widowni, a wydobyty kamień wykorzystano do budowy Sagrada Familia.

Wieża telekomunikacyjna
Nieopodal stadionu znajduje się kolejny obiekt, którego charakterystyczny kształt podziwiać można w krajobrazie Barcelony z wielu punktów widokowych – wieża telekomunikacyjna. Jej sylwetka ma przypominać atletę trzymającego ogień olimpijski i faktycznie, przy odrobinie wyobraźni, można to zobaczyć.

Pominęłyśmy jedną z ważnych atrakcji Monjuic, a mianowicie Pueblo Español. Jest to zbiór budynków będących replikami charakterystycznych dla znanych miast hiszpańskich budowli. Obecnie mieszczą się w nich galerie, sklepy z rękodziełem, odbywają koncerty i inne imprezy kulturalne.

Udałyśmy się w stronę Fundació Joan Miró, gdzie za jedyne 10 euro postanowiłyśmy wyrobić sobie opinię na temat tego katalońskiego artysty, ale to już jest historia na oddzielną opowieść.

piątek, 19 października 2012

Refleksja ze spaceru, aczkolwiek nie po Barcelonie



Kilka lat temu zamieszkałam na jednym z licznych, nowopowstałych, ogrodzonych, podobno nawet strzeżonych osiedli. Podkreślam słowo ‘nowopowstałych’, bo oznacza to, że teren został wcześniej gruntownie przekopany i istniejąca na nim wczesnej flora miała małe szanse na przeżycie. Tzw. zieleń jest sadzona od nowa i miną lata zanim zmieni się w reklamowane ogrody.

Nie mam zdjęć oryginalnych drzew, 
ale wyglądały mniej więcej tak

Podobnie było i w moim przypadku. Drzewka i krzewy powoli pną się w górę. Jednak kiedy się tu wprowadziłam, wzdłuż ogrodzenia z jednej strony działki rósł piękny szpaler wysokich na kilka pięter topoli. Nietrudno domyślić się jak wiele lat musiało upłynąć, żeby osiągnęły swoje rozmiary. Fakt, że na wiosnę pyliły niemiłosiernie i moja kanapa wyglądała, jakby ktoś po niej paczkę waty rozprowadził, ale topole wyglądały wspaniale i dodatkowo zasłaniały widok na pobliską trasę szybkiego ruchu, jak również tłumiły trochę dobiegający z niej hałas. I oczywiście szumiały… Cudownie szumiały nawet przy niewielkim wietrze.

Aż pewnego lata, chyba ze dwa lata temu, przetoczyło się tu w okolicy kilka nawałnic i połamało konary, a nawet powaliło jedno drzewo. Na szczęście nie było żadnych szkód, ale wtedy podniosły się głosy sąsiadów – topole trzeba wyciąć!!! I niestety, ich los został przypieczętowany. Jakiś rok, a może ciut więcej temu, pewnego wiosenno – letniego poranka obudził mnie dźwięk pił tarczowych i dosłownie w dwa dni drzewa zniknęły z mojego krajobrazu za oknem. Do dziś nie mogę się przyzwyczaić.

Ale idąc ostatnio wzdłuż tej alei zaobserwowałam, że z pozostawionych pniaków wyrosły gałęzie, niektóre dorównują mi już wysokością. I tak sobie pomyślałam, że dzielne topole nie poddały się ludzkiej głupocie. Odradzają się jak feniks z popiołów i zaczynam im kibicować. Nie wiem, ile lat minie, zanim zasłonią znowu widok na trasę toruńską, ale chyba wezmę z nich przykład i też nie dam się przeciwnościom losu. 

Gałęzie wyrastające z pniaka
Odradzający się szpaler topoli





wtorek, 9 października 2012

Każdy powód jest dobry, żeby stworzyć piękny park



Wystawa światowa, znana dzisiaj szerszej publiczności jako EXPO, organizowana jest od ponad 250 lat. Organizowano ją z różną częstotliwością w wielu miastach na świecie. Rekordzistą jest Paryż, który zaszczytu tego dostąpił aż 8 razy. Chociaż świat pamięta głównie tą jedną z 1889 roku, na którą to pan Eiffel popełnił dzieło prezentujące szczyt wiedzy inżynieryjno – technicznej ówczesnych czasów. Co ciekawe, słynną dziś wieżę, symbol Francji, chciano rozebrać po 20 latach od jej powstania, ale dzięki licznym zabiegom samego autora, jak i innym fanom budowli, udało się ją ocalić. A czym byłby dzisiaj Paryż bez wieży Eiffla?

Wracając do wzgórza Monjuic, Barcelona wystawę światową gościła 2 razy. A że takie wydarzenie to dobra okazja do różnych inwestycji (patrz EURO 2012 w Polsce), tak i w stolicy Katalonii dużo się działo przy tej okazji.
La Cascada
Za pierwszym razem postanowiono uporać się pozostałościami po fortecy, znanej jako Cytadela. Wybudował ja w latach 1716 – 1818 król Filip V, żeby trzymać niepokornych Katalończyków w ryzach hiszpańskiej władzy. I faktycznie, budowla ta stała się symbolem ich ucisku, bo oprócz oczywistego, militarnego przeznaczenia, miała też inne, inne nieprzyjemne konsekwencje dla miasta.
Jeden z pawilonów
Siedziba Parlamentu Katalonii
Główna aleja parku
Pod jej budowę wysiedlono 4,5 tys. ludzi i wyburzono część dzielnicy La Ribera. Wysiedlenie było naturalnie w stylu: radź sobie sam, więc ludzie zostali bez dachu nad głową, jak i bez rekompensaty pieniężnej. Następnie setki Barcelończyków przez 3 lata ciężko pracowało przy budowie fortecy, a miasto ponosiło koszty tego przedsięwzięcia, jak również prowadzonych w tzw. międzyczasie działań wojennych. Na cele te powstał nawet specjalny podatek - El Cadestre. Trudno się dziwić, że jak tylko nadarzyła się okazja, Cytadelę zburzono, w latach 40tych XIX w., a w 1869 to co zostało, zbombardowano, żeby przypadkiem już nikomu nie przyszło do głowy jej odbudowywać. W miejscu tym władze postanowiły utworzyć park. Architekt, któremu powierzono tę misję - Josep Fontserè, trzymał się hasła: los jardines son a las ciudades lo que los pulmones al cuerpo humano (parki są tym dla miast, czym płuca dla ludzkiego ciała). I tak stworzył miejsce pełne dyskretnego spokoju w gwarnym mieście, które to mieszkańcy chętnie odwiedzają po dziś dzień - Parc de la Ciutadella. A przy okazji wspomnianej wcześniej wystawy światowej powstały też liczne pawilony (w tym Castillo de los Tres Dragones - o tym wcześniej już było >>>), rzeźby, pomniki, fontanny, oszałamiająca Cascada Monumental, jezioro. Obecnie na terenie parku mieszczą się barcelońskie ZOO, muzeum zoologii, geologii, siedziba parlamentu katalońskiego. 

Kolejny z pawilonów
Castillo de los Tres Dragones

 



















Druga wystawa zaplanowana na 1929 rok zaprowadziła ład i porządek po drugiej stronie miasta, a mianowicie na wzgórzu Montjuic, do którego to tematu dążę od jakiegoś czasu, ale jakoś nie mogę dotrzeć, ale następnym razem już na pewno mi się uda.





poniedziałek, 8 października 2012

Jesień, jak to tak?



Pomimo prób przechytrzenia jesieni, niestety w końcu mnie dopadła :-( Dzisiaj chyba po raz pierwszy poczułam na dworze chłodne, ostre powietrze, pewnie gdzieś z północy naszego kontynentu.

A szło całkiem nieźle: koniec września na wyspach greckich, potem złota, polska jesień i nawet chwilami 20 stopni, udawanie, że jeszcze nie jest tak zimno i noszenie letniej garderoby, wyłączone ogrzewanie w chałupie… Ale chyba dłużej się nie da i oficjalnie trzeba przestawić się na tryb jesienny. Jeszcze za chwilę dołożą mi zmianą czasu na zimowy i wtedy to już w ogóle będzie koniec. 

Tak więc na moim blogu jesień w pełni, a dla zaglądających tu na poprawę humoru mój piękny jesienno - urodzinowy bukiet :-)


czwartek, 4 października 2012

Tam gdzie 'metr' ma początek



Opowieść o Barcelonie byłaby niepełna, gdyby nie wspomnieć o wzgórzu Montjuic. Nazwa prawdopodobnie pochodzi od znajdującego się tam dawniej cmentarza żydowskiego. Choć są oczywiście i inne teorie.
Jeszcze do niedawna owiewała go ponura sława związana z Castillo – wybudowanym w połowie XVIII w. zamkiem, a raczej twierdzą, która była przez lata symbolem ucisku narodu katalońskiego, jak również znanym w czasach dyktatury Franco więzieniem, z którego wiele osób nigdy nie wyszło.
A mogłoby być zapamiętane z takiej na przykład ciekawostki. Otóż wspomniany zamek uczestniczył w wyznaczeniu pierwszej uniwersalnej definicji metra. W latach 1792 – 1799 ekspedycja wysłana przez Francuska Akademię Nauk miała za zadanie zmierzyć długość południka pomiędzy dzwonnicą w Dunkierce a Castillo de Montjuic w Barcelonie. Uznano wtedy, że 1 metr będzie równy 1/10 000 000 południka pomiędzy równikiem a biegunem północnym i pomiar jego fragmentu miał doprowadzić do wyznaczenia tej uniwersalnej miary długości. Nie uwzględniono wtedy, że Ziemia nie jest kulą, a nawet elipsoidą, ale precyzja tego pomiaru i tak zaskakuje, bo pomylili się zaledwie o 1/5 milimetra, dzięki czemu odległość między równikiem a biegunem ma dziś nie 10 000 000 metrów, a 10 001 965 :-)





















A wracając do wzgórza, to do początku XX w. na jego dość płaskich zboczach mieszkańcy miasta uprawiali ziemię i wypasali bydło. Dopiero decyzja o umiejscowieniu tutaj wystawy światowej 1929 r. zmieniła krajobraz tego wzniesienia, ale o tym następnym razem.