czwartek, 15 sierpnia 2013

Dziwny jest ten kraj...



Jakoś tak się złożyło, że dawno tu nie zaglądałam i w sumie nie mam żadnego usprawiedliwienia poza brakiem weny twórczej, zwykłym lenistwem i ciekawszymi być może zajęciami. Ale chyba coś się w tej kwestii zmieniło… Odbyłam ostatnio krótką podróż na tyle odmienną od poprzednich, że muszę się tym z Wami podzielić i przy okazji oszczędzi mi to opowiadania wrażeń każdemu z osobna ;-)

Kreml
Otóż po latach zwiedzania hoteli nad Morzem Śródziemnym, nowa praca daje szansę poszerzenia horyzontów i tym razem zwiedzałam hotele w jakże ciepło nam, Polakom, się kojarzącym miejscu, a mianowicie w Moskwie.

Do tej pory moje skojarzenia z tym miastem nosiły silne znamiona historyczno – polityczne i nawet specjalnie się nie zastanawiałam, jak tam jest i co tam jest. Wszyscy wiedzą, że Kreml i Plac Czerwony i 7 sióstr Stalina. Pewnie bym się tam nie wybrała, gdyby nie ten wyjazd służbowy. I muszę przyznać, że poczułam się pozytywnie zaskoczona, aczkolwiek momentami myślałam, że coś mnie zaraz trafi… Szlag głównie… Ale może, po kolei…

Plac Czerwony
Cerkiew Wasyla Błogosławionego
Podobnie jak w przypadku drugiego mocarstwa na naszej planecie musiałam wystarać się o wizę. I tu już na dzień dobry taka ciekawostka. W XXI w., w dobie Internetu i zakupów on-line panienka w biurze pośrednictwa wizowego (bo lepiej to załatwiać w ten sposób, bo ‘oni mają dojścia’, niż bezpośrednio w ambasadzie) oświadczyła, że nie wie czy mi tą upragnioną wizę przyznają, gdyż na polisie ubezpieczeniowej z Internetu brakuje… stempelka :-) Tak więc magia pieczątek nadal działa, najlepiej okrągłych. Na ten temat widzą co nie co moi znajomi ze studiów, którzy kiedyś podróżując w ostępy Syberii zbierali wszystkie możliwe, chociażby z osiedlowej biblioteki :-)

Ale za to po wylądowaniu kraj okazał się o wiele bardziej ‘przyjazny’ niż drugie wspomniane mocarstwo. W kolejce do odprawy paszportowej stałam zaledwie pół godziny, a nie ponad godzinę jak to miało miejsce pół roku temu w Waszyngtonie. Wyszłam z lotniska i… cofnęłam się w czasie :-) I nie chodzi mi tu o efekty wizualne… Mentalność, atmosfera, ludzie… momentami jak na filmach Barei.

Wylądowawszy na międzynarodowym lotnisku podeszłam do okienka z wielkim napisem TAXI i nie byłam w stanie się z nikim po angielsku dogadać (trzeba było jednak się uczyć rosyjskiego w podstawówce, przemknęło mi przez głowę), zapłacić w żaden inny sposób niż gotówką i to rublami, których oczywiście nie miałam. I w sumie gdyby nie pomoc przechodzącej obok pani, to bym tam spędziła pewnie jeszcze sporo czasu, ale na szczęście zostałam powieziona do hotelu i z ulgą stwierdziłam, że do właściwego :-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz