Niestety,
pobyt w Barcelonie nie mógł trwać wiecznie, a szkoda :-(
I tak
po porannych zakupach na targu La
Boquería (o czym było już tutaj >>> Grzech obżarstwa w ruinach klasztoru) przyszedł czas, kiedy należało udać się na lotnisko. Wróciłyśmy do hotelu
po walizki i pojechałyśmy na stację, skąd co pół godziny odchodzą pociągi na El
Prat. Akurat następny był za 12 minut. ‘Całe szczęście’ – pomyślałam, bo gdyby właśnie
nam uciekł, to kolejnym mogłybyśmy nie zdążyć. Lekki stres na tą chwilę mnie
opuścił. Oczywiście wolałam nie wspominać o tym Vicky i Cristinie. W końcu jako
organizator wyjazdu powinnam była wziąć zapas czasowy. Ale ten drobny incydent
wydał się śmieszny w porównaniu z tym, co miało miejsce później.
Dotarłyśmy
na lotnisko jako jedne z ostatnich, stanęłyśmy w kolejce i w dobrych humorach cierpliwie
odczekałyśmy swoje. Podeszłyśmy do stanowiska, podałyśmy dowody i… Pani szuka,
szuka, szuka… Ludzie, którzy stali za na nami odprawili się w międzyczasie przy
sąsiednim stanowisku, a my nadal czekałyśmy. W końcu pani zapytała koleżanki, czy
może jej pomóc, bo ma 3 dziewczyny o tym samym nazwisku i 2 widzi, a 3ciej nie może
znaleźć. Poczułam, że robi mi sie gorąco. ‘Spróbuj po imieniu’ – poradziła koleżanka. Sprawdziła i nic. To spróbuj
tak, a potem jeszcze inaczej – brzmiały kolejne rady, ale nadal nic. Panie
sobie wymieniały spostrzeżenia, nieświadome tego, że ja wszystko rozumiem i powoli zawiązuje mi się supełek w żołądku. Vicky i Cristina beztrosko sobie czekały
na karty pokładowe, a ja w końcu zapytałam, czy jest jakiś problem. Na co pani
mi odpowiedziała, że nie ma mojej rezerwacji. I w tym momencie mój mózg
świadomy różnych wcześniejszych przygód podróżniczych, zaczął podpowiadać
kolejne wizje:
- czy
aby na pewno kupiłam bilet na ten dzień?,
- może
trzeba było coś potwierdzić, a ja tego nie zrobiłam,
- może
dostałam maila z informacją, że coś jest nie tak, ale go zlekceważyłam,
- i co
najgorsze, nie ma dla mnie miejsca w samolocie.
Panie zaczęły
gdzieś dzwonić. Zapytały czy mam bilet. Okazało się, że mam tylko potwierdzenie
rezerwacji. W końcu Vicky i Cristina się zorientowały się, że coś jest nie tak.
Po kolejnym telefonie poproszono mnie o numer rezerwacji, a napiecie rosło. Po kilku kolejnych telefonach sprawa się wyjaśniła. Owszem jest taka
rezerwacja, tylko nie została załadowana do systemu, więc trzeba ją od początku
wprowadzić. Po niemal pół godzinnym oczekiwaniu dostałyśmy upragnione karty
pokładowe i prawie biegiem ruszyłyśmy przez terminal, który do małych nie należy, żeby zdążyć do samolotu, który oczywiście stał przy prawie ostatnim 'gejcie'.
Niestety, na zakupy na lotnisku już nie starczyło czasu :-(
Na
koniec tylko Cristina podsumowała, że w sumie gdyby ktoś miał nie polecieć, to dobrze, że trafiłoby na mnie, a nie na którąś z nich, bo
ja bym sobie jakoś poradziła :-)