niedziela, 12 sierpnia 2012

Grzech obżarstwa na ruinach klasztoru



Zatłoczone od rana wejście główne
Jedną z pamiątek przywiezionych z Barcelony jest książka pt. ‘Więzień nieba’ Carlosa Ruiz Zafón. W oryginale oczywiście. I tak mozolnie staram się przebrnąć przez kolejne strony powieści. Na razie jestem gdzieś w okolicach 5go rozdziału, a ten doprowadził mnie z powrotem na Las Ramblas i przypomniał gwarny targ La Boquería.


Ostatnie śniadanie – wzmacniamy
siły przed atakiem na stragany

W epoce supermarketów i wielkich domów handlowych Mercat Sant Josef (nazwany tak od klasztoru, na którego miejscu stoi) wydawać się może egzotycznym miejscem. Myli się ten kto sądzi, że to taka turystyczna atrakcja Ruch zaczyna się już od wczesnych godzin porannych. Stoiska z najróżniejszymi produktami kuszą już od wejścia: od warzyw i owoców poczynając, poprzez sery, nabiał wędliny, na mięsie, rybach i owocach morza kończąc. Tłumy kupujących przemieszczających się powolnie między straganami. Na własnej skórze doświadczyłam pokrzykiwań sprzedawców manewrujących z wózkami pełnymi towaru pomiędzy alejkami i ich fantastycznych zdolności perswazji. Wystarczy powiedzieć, że miałam zamiar kupić kilka krewetek, a skończyłam z kilogramem i jeszcze kalmarem na dokładkę. Ależ czy można mi się dziwić? Cristina i Vicky wpadły w wręcz w zakupowy szał. Do Polski wracałyśmy jeszcze z truskawkami, czereśniami, pomidorkami koktajlowymi, dwoma gatunkami ostrych papryczek, dziwnym owocem, którego nazwy nie pamiętam. Lista byłaby jeszcze dłuższa, gdybym nie ostudziła tych zapędów i gdyby limit bagażu podręcznego był większy.
 
Poranne zakupy w Barcelonie skończyły wieczorem na naszym stole w Warszawie. Rozkoszna uczta przy akompaniamencie cavy udała się wyśmienicie, aczkolwiek do dziś nie jestem do końca przekonana, czy nasi panowie na prawdę byli zachwyceni, czy tylko przez grzeczność ;-)